Logo Thing main logo

Tag: koronawirus

Nota

Węgry: zaburzenie równowagi władz następstwem prawodawstwa związanego z COVID-19

15.10.2020

Pandemia wirusa SARS-CoV-2 niesie za sobą poważne skutki nie tylko w obszarze zdrowia publicznego czy gospodarki. Sytuacja nadzwyczajna, w której znalazły się poszczególne państwa, wymagały zastosowania nomen omen nadzwyczajnych środków. Nie wszystkie państwa sięgały po instrument, jakim jest polski odpowiednik stanu wyjątkowego. Na Węgrzech wprowadzono narzędzia, które zdaniem rządu umożliwiły sprawne zarządzanie państwem w sytuacji wyższej konieczności. Ich konsekwencje najprawdopodobniej nie miną wraz z ogłoszeniem końca pandemii, a na stałe wpiszą się w konstytucyjny krajobraz Węgier.Narzędzie konstytucyjneW związku z rozwojem pandemii COVID-19, 11 marca 2020 r. premier Viktor Orbán stosownym rozporządzeniem wprowadził na Węgrzech stan zagrożenia spowodowanego rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Tego typu stan zagrożenia, ujęty został w art. 53 Ustawy Zasadniczej Węgier. Należy w tym miejscu wskazać, że w europejskim dyskursie medialnym ów stan zagrożenia tłumaczony był tłumaczony jako „stan wyjątkowy”. Był to jednak poważny błąd terminologiczny, wprowadzającym chaos w prawidłowym rozumieniu rozwoju sytuacji na Węgrzech. Celem wprowadzenia stanu zagrożenia było możliwie duże skupienie władzy w rękach szefa rządu, co, jak wskazano wcześniej, miało umożliwić lepsze zarządzenie kryzysem spowodowanym koronawirusem.Zgodnie z konstytucją, stan zagrożenia obowiązuje maksymalnie 15 dni. Jego obowiązywanie wydłużyć może Zgromadzenie Krajowe. W stanie zagrożenia do kompetencji rządu przynależy możliwość zawieszenia stosowania niektórych aktów normatywnych, czy odstąpienie od stosowania wybranych przepisów. Pozostaje tutaj dowolność władzy wykonawczej w zakresie decyzji dotyczących ewentualnych wyłączeń obowiązywania danych aktów prawnych. Zgodnie z art. 53 konstytucji – „Rozporządzenie Rządu traci moc prawną z chwilą odwołania stanu zagrożenia”.Wskazane powyżej konstytucyjne narzędzie obowiązywało na Węgrzech od 11 marca do 17 czerwca br. Tak długi okres obowiązywania budził wątpliwości tak konstytucjonalistów, jak i instytucji międzynarodowych. W jaki sposób doprowadzono do obowiązywania stanu nadzwyczajnego przez kilkanaście tygodni? Otóż formalny zakres obowiązywania stanu zagrożenia mijał z dniem 25 marca. Na kilka dni przed jego końcem minister sprawiedliwości Judith Varga zgłosiła projekt „Ustawy o ochronie przed koronawirusem”. Głównym celem tego aktu prawnego było wydłużenie stanu zagrożenia spowodowanego rozprzestrzenianiem się koronawirusa na czas nieograniczony. Istotnym jest zastrzeżenie, że zgodnie z ustawą, stan zagrożenia był odwoływany przez „organ uprawniony do wprowadzenia szczególnego reżimu prawnego, jeżeli ustają warunki jego ogłoszenia” – tj. rząd.Problem jednakże polegał na tym, że wraz z wprowadzeniem stanu zagrożenia ciężar władzy ustawodawczej został przeniesiony na władzę wykonawczą – rząd. Zgromadzenie Krajowe zostało odsunięte od procesu ustawodawczego. Chociaż formalnie parlament nie zawiesił prac, to wszystkie akty prawne regulujące funkcjonowanie państwa w czasie koronawirusa publikowane były w formie rozporządzeń podpisywanych przez premiera Orbána. Rozporządzenia regulowały funkcjonowanie państwa w trakcie pierwszej fali pandemii. W oparciu o nie wprowadzano kolejne obostrzenia (w tym tzw. lockdown), ale także programy przeciwdziałające pogłębieniu kryzysu gospodarczego.Narzędzie pozakonstytucyjneW dniu 17 czerwca Viktor Orbán odwołał omówiony powyżej konstytucyjny stan zagrożenia. W jego miejsce wprowadzono stan kryzysowy w obszarze zdrowia publicznego, który został on ujęty w ustawie o służbie zdrowia. Na mocy ustawy, rząd otrzymał prawo do wydawania rozporządzeń na zasadach podobnych do tych, które zostały ujęte w konstytucji. Na Węgrzech obowiązuje zatem ponownie nadzwyczajny reżim prawny, jednakże nie w oparciu o ustawę zasadniczą a ustawę zwykłą. W praktyce politycznej parlament pozostaje wyłączony z ustawodawstwa związanego z koronawirusem.Gorąca debata parlamentarna pomiędzy posłami prowadzona jest w trakcie wystąpień przed poszczególnymi sesjami, jednakże nie ma to wpływu na to, że najważniejsze elementy regulujące funkcjonowanie państwa w drugiej fazie pandemii pozostaje regulowane rozporządzeniami rządu w trybie, który w Polsce określilibyśmy mianem „dekretu”. Z tego typu supremacją władzy wykonawczej mamy do czynienia po raz pierwszy, jednak z całą odpowiedzialnością powiedzieć można, że nie po raz ostatni.W obecnym porządku prawnym wątpliwości budzić powinno to, że o ile w konstytucyjnych stanach nadzwyczajnych wyraźnie określono zakres obowiązywania rozporządzeń, o tyle w przypadku stanu kryzysowego w obszarze zdrowia publicznego nie ograniczono terminu i zakresu obowiązywania tych rozporządzeń. Tego typu szerokie uprawnienie zostało dopisane do ustawy o służbie zdrowia w czerwcu br., to jest w tym samym czasie, w którym odwoływano konstytucyjny stan zagrożenia. Z ustawy usunięto katalog zagadnień, w którym dopuszczano wydawanie rozporządzeń przez rząd. W obecnym kształcie wprowadzono zdanie dotyczące „innych aktów prawnych w miarę potrzeb”, który de facto daje nieograniczony mandat do wydawania rozporządzeń w obowiązującym stanie kryzysowym w obszarze zdrowia publicznego. W stanie tym nie ma także ograniczeń czasowych dotyczących obowiązywania rozporządzeń rządu, oznacza to, że obecny stan kryzysowy obowiązywać może przez kolejne miesiące.Konsekwencją tego stanu rzeczy jest to, że przez bliżej nieokreślony okres rząd posiada szerokie kompetencje z zakresu władzy ustawodawczej i wykonawczej. Doszło do zaburzenia równowagi władz i naczelnej zasady obecnej w systemach demokratycznych – check and balance. W obecnym stanie prawnym de facto ujęty w konstytucji stan zagrożenia został przeniesiony na poziom ustawowy i w ten sposób, przy poparciu większości rządowej Fidesz-KDNP zalegalizowany. Szerokie kompetencje zostały przyznane na czas nieoznaczony.

Nota

Standardowa sytuacja. Połowa oficjalnie zgłoszonych kandydatów w wyborach parlamentar-nych… nie dopuszczona do udziału w nich

06.08.2020

W dniu 21 lutego 2020 roku, nieco niezauważone w cieniu rozwijającej się w świecie pandemii chińskiego koronawirusa COVID-19, w Iranie odbyły się wybory parlamentarne. Było to wydarzenie istotne, ponieważ w ustroju politycznym Iranu parlament (Islamskie Zgromadzenie Konsultatywne) odgrywa dość ważną rolę. Ustrój polityczny Islamskiej Republiki Iranu ma bowiem charakter hybrydowy, łącząc w sobie elementy autorytarnej szyickiej teokracji oraz demokracji. W systemie tym głównym ośrodkiem władzy jest Najwyższy Przywódca (Rahbar Mo'azzam) pełniący funkcję Najwyższego Muzułmańskiego Prawnika (Wilajat-i Fakih), a także wspierająca go w wypełnianiu zadań Rada Strażników. Rolą parlamentu, wybieranego w częściowo demokratycznych wyborach, jest z jednej strony wspieranie teokratycznych władz państwa w ich rządach, z drugiej zaś tworzenie i utrzymywanie pozorów demokracji i pluralizmu politycznego.Islamskie Zgromadzenie Konsultatywne liczy 290 członków, wybieranych na czteroletnią kadencję. Wybór 285 z nich odbywa się w systemie większościowym, w 196 jedno i wielomandatowych okręgach. Mandat w danym okręgu otrzymuje kandydat lub kandydaci, którzy otrzymają największą liczbę głosów, przy czym musi to być co najmniej 25% oddanych, ważnych głosów. Jeśli w jakimś okręgu nie uda się w ten sposób wyłonić zwycięzców, przeprowadzana jest druga tura wyborów, w której udział biorą dwaj kandydaci z najwyższą liczbą głosów w pierwszej turze (w okręgach jednomandatowych) lub dwukrotnie większa liczba kandydatów z najlepszymi wynikami, niż liczba miejsc do obsadzenia w danym okręgu (w okręgach wielomandatowych). Pozostałe pięć miejsc w Zgromadzeniu Konsultatywnym przeznaczone jest dla przedstawicieli żyjących w Iranie mniejszości religijnych: po jednym dla żydów, zoroastrian, chrześcijan wyznania asyryjskiego i chaldejskiego oraz dwa dla wiernych Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego (po jednym dla Ormian z północy i południa kraju).Same wybory do Islamskiego Zgromadzenia Konsultatywnego nie są w pełni wolne i demokratyczne w naszym, zachodnim, rozumieniu tych terminów. Przesądzają o tym przede wszystkim znaczące ograniczenia biernego prawa wyborczego. Mają one formę swoistej preselekcji kandydatów, dokonywanej przez Radę Strażników, która może nie dopuścić danego kandydata do udziału w wyborach. Zgodnie z konstytucją, powodem niedopuszczenia może być między innymi niezdolność psychiczna, poparcie dla obalonego szacha oraz partii i organizacji politycznych uznanych w Iranie za nielegalne, działalność antyrządowa, konwersja z islamu na inną wiarę lub apostazja, wyroki za zdradę i przestępstwa korupcyjne, uzależnienie od narkotyków lub handel narkotykami, czy choćby bycie posiadaczem znacznych obszarów ziemi. Jednak Rada Strażników stosuje bardzo szeroką, autorytatywną i zupełnie nieprzejrzystą interpretację przepisów, w efekcie czego może zupełnie swobodnie uniemożliwiać start w wyborach wszystkim kandydatom, uznanym za niebezpiecznych lub niewygodnych dla władz Republiki Islamskiej. Z dotychczasowej praktyki wynika, że przed każdymi wyborami odrzucana jest mniej więcej połowa osób deklarujących chęć kandydowania. Ponadto pojawiają się też oskarżenia o to, że Rada Strażników jest ciałem skorumpowanym, a jej pozytywną decyzję można sobie kupić wręczając łapówkę.Specyfika irańskiego ustroju hybrydowego przejawia się zarówno we wspomnianym powyżej sposobie wyłaniania parlamentu, jak również w jego uprawnieniach i funkcjonowaniu. Z jednej strony Islamskie Zgromadzenie Konsultatywne posiada większość standardowych kompetencji przysługujących parlamentom w ustrojach republikańskich. Z drugiej strony jego wewnętrzna suwerenność oraz kompetencje polityczne są w bardzo znaczącym stopniu ograniczone przez niewybieralne ciała, takie jak Najwyższy Prawnik oraz Rada Strażników, reprezentujące w irańskim systemie politycznym element teokratyczny. Do standardowych kompetencji parlamentu należy więc stanowienie prawa, które musi być zgodne z oficjalną religią kraju oraz z konstytucją. O tym czy jest zgodne czy też nie, decyduje Rada Strażników – ma ona więc kompetencje do zawetowania każdego aktu prawnego uchwalonego przez Islamskie Zgromadzenie Konsultatywne. Zgromadzenie głosuje nad ustawami przedstawionymi mu przez rząd oraz nad własnymi, zgłoszonymi przez co najmniej 15 posłów, ma prawo prowadzenia dochodzeń parlamentarnych, ratyfikuje umowy międzynarodowe, wyraża zgodę na ewentualne zmiany granic państwowych. W przypadku wojny lub innych sytuacji wyjątkowych parlament musi wyrazić zgodę na wprowadzenie przez rząd specjalnych środków lub ograniczeń. Zgoda Zgromadzenia jest też konieczna jeśli rząd zamierza wziąć pożyczkę lub jej udzielić, zatrudnić zagranicznych ekspertów, czy też przekazać komuś własność państwa, będąca częścią dziedzictwa narodowego. Islamskie Zgromadzenie Konsultatywne może powoływać komisje parlamentarne oraz nadzoruje prace rządu, do którego może zwracać się z interpelacjami i zapytaniami (zarówno do prezydenta jak i do poszczególnych ministrów). Parlament może też wyrazić wotum nieufności dla prezydenta, większością dwóch trzecich głosów (samą decyzję o odwołaniu prezydenta podejmuje jednak Najwyższy Przywódca).Ocena wyników wyborów parlamentarnych w Iranie nastręcza pewnych problemów. Spowodowane jest to z jednej strony specyfiką irańskiej sceny politycznej, z drugiej zaś brakiem pełnego dostępu do informacji o przynależności politycznej oraz poglądach reprezentowanych przez niektórych członków parlamentu. Specyfika irańskiej sceny politycznej polega na tym, że funkcjonuje tam duża liczba partii politycznych, które jednak nie wykazują się zbytnią różnorodnością programową. W praktyce większość irańskich partii, przynajmniej tych działających legalnie, zalicza się do jednego z dwóch dużych bloków – radykałów oraz reformistów. Jest to w dużej mierze wymuszone przez obowiązujący, większościowy, system wyborczy, który nie sprzyja samodzielnemu startowi w wyborach mniejszych partii. W efekcie przed wyborami partie polityczne o mniej więcej podobnym programie i ideologii łączą się w duże bloki i wystawiają wspólnych kandydatów w poszczególnych okręgach. Tak też stało się w wyborach z 21 lutego 2020 roku, gdzie większość popierających prezydenta Hassana Rowhaniego i jego rząd ugrupowań wystartowało jako umiarkowana i reformatorska Koalicja dla Iranu, zaś większość jego przeciwników o radykalnych i konserwatywnych poglądach stworzyła koalicję Dumny Iran.Lutowe wybory przyniosły zdecydowane zwycięstwo obozu radykalnego. Jego kandydaci zdobyli 221 miejsc w nowym, jedenastym Islamskim Zgromadzeniu Konsultatywnym, znacznie zwiększając swój stan posiadania w porównaniu do dziesiątego Zgromadzenia, w którym mieli tylko 84 przedstawicieli. Obóz reformistów zdobył zaś zaledwie 20 mandatów, co jest znacznie gorszym wynikiem od tego sprzed czterech lat, kiedy to jego przedstawiciele wprowadzili do parlamentu 121 swoich posłów. Kolejnych 38 miejsc przypadło posłom niezależnym oraz przedstawicielom mniejszych ugrupowań zaś 11 mandatów nie udało się obsadzić w pierwszej turze (wybory uzupełniające przeprowadzone zostaną we wrześniu 2020 roku).Zdecydowane zwycięstwo bloku radykałów i klęska reformistów wynikają z kilku przyczyn. Wyjątkowo niska w wyborach do jedenastego Islamskiego Zgromadzenia Konsultatywnego była frekwencja wyborcza, która wyniosła zaledwie 42,6% (w porównaniu do 61,6% cztery lata wcześniej). Tak niskiej frekwencji nie można raczej tłumaczyć strachem Irańczyków przez epidemią COVID-19, gdyż w Iranie pierwsze potwierdzone przypadki choroby odnotowano dopiero 19 lutego, a do 21 lutego, kiedy odbywały się wybory liczba osób oficjalnie zakażonych wynosiła 18. Irańskie władze, ani też media nie wszczynały jeszcze alarmu z powodu epidemii, choć w wypowiedziach przedstawicieli irańskich władz pojawiały się oskarżenia pod adresem państw zachodnich, że te, siejąc panikę związaną z koronawirusem, celowo dążą do zastraszenia Irańczyków, aby ci nie wzięli udziału w wyborach.Ostatecznie trudno powiedzieć na ile to właśnie strach przed zachorowaniem powstrzymał Irańczyków przed udaniem się do lokali wyborczych. Wydaje się jednak, że niską frekwencję należy raczej tłumaczyć faktem, że znaczna część wyborców, i to głównie tych, którzy cztery lata wcześniej głosowali na reformistów, świadomie nie wzięła udziału w wyborach. Powodem mogło to być z jednej strony rozczarowanie związane z ostatnimi latami rządów obozu reformistów, z drugiej zaś przekonanie, że wynik wyborów jest już przesądzony i udział w głosowaniu nie ma znaczenia. Przekonanie to było o tyle uzasadnione, że czystka dokonana przez Radę Strażników wśród kandydatów do jedenastego Zgromadzenia była wyjątkowo głęboka. Do udziału w wyborach nie dopuszczono około 51% spośród ponad 14 tysięcy zgłoszonych kandydatów, co mieści się w granicach normy. Udziału w wyborach zabroniono jednak przede wszystkim kandydatom obozu reformistów, w tym również aż trzem czwartym członków ustępującego parlamentu, zdominowanego właśnie przez reformistów. Z drugiej strony trzeba zwrócić uwagę na duże rozczarowanie Irańczyków ostatnimi latami rządów prezydenta Rowhaniego, uznawanego za lidera obozu reformistycznego. Sytuacja gospodarcza w kraju nie uległa poprawie, nie udało się wyprowadzić Iranu z międzynarodowej izolacji, zmniejszyć korupcji ani też rozwiązać innych palących problemów społecznych. Prezydent Rowhani, lawirując i szukając poparcia dla swoich reform, musiał także zgodzić się na daleko idące ustępstwa wobec Najwyższego Przywódcy oraz Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, w efekcie czego utracił wiarygodność w oczach znacznej części wyborców o umiarkowanych i reformatorskich poglądach. Do zwycięstwa bloku radykałów przyczyniła się także polityka administracji prezydenta Trumpa. Jej agresywne i wrogie działania wobec Iranu, takie jak wycofanie USA z umowy nuklearnej, nałożenie sankcji ekonomicznych czy zabójstwo generała Kasima Sulejmaniego, zdawały się potwierdzać narrację radykałów, że zawieranie układów z państwami zachodnimi nie ma sensu, a pójście na ustępstwa w kwestii programu nuklearnego było błędem.Opanowanie parlamentu przez radykałów raczej nie będzie miało wpływu na zmiany o charakterze ustrojowym w Iranie, gdyż sam ustrój polityczny tego kraju jest specjalnie tak skonstruowany, aby zmiany personalne na szczytach władzy nie mogły wywołać jego transformacji. Ponadto kompetencje parlamentu w irańskim systemie, jak wspomniano, dość mocno ograniczone. Wyniki wyborów z pewnością odbiją się natomiast na krótko i średnioterminowej sytuacji politycznej w kraju. Ostatni rok rządów prezydenta Rowhaniego upłynie niewątpliwie pod znakiem jego zmagań z otwarcie mu nieprzyjaznym parlamentem. Przedsmakiem tego było już przemówienie nowego przewodniczącego Islamskiego Zgromadzenia Konsultatywnego, Mohammada Baghera Ghalibafa, który 27 maja, na inauguracyjnym posiedzeniu parlamentu, bardzo ostro zaatakował prezydenta Rowhaniego i jego, jak to określił, „dysfunkcyjny” rząd. Sam Ghalibaf wyrasta przy tym na lidera obozu radykałów i nie ukrywa swoich politycznych ambicji. Ten były burmistrz Teheranu oraz były dowódca Sił Powietrznych Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej zamierza wykorzystać funkcję przewodniczącego parlamentu jako odskocznię do startu w zaplanowanych na 2021 rok wyborach prezydenckich. Ghalibaf ubiegał się już co prawda bez powodzenia o prezydenturę w latach 2005, 2013 i 2017, tym razem jednak będzie bez wątpienia jednym z głównych, jeśli nie głównym, kandydatem do zwycięstwa.Po ostatnich wyborach parlamentarnych siły umiarkowanych reformatorów w Iranie są niewątpliwie w odwrocie, a radykałowie i konserwatyści nabrali wiatru w żagle. Ponieważ wyniki wyborów w Iranie nie są jednak dobrym odzwierciedleniem nastrojów społecznych, ten zwrot polityczny nie oznacza jednak bynajmniej diametralnej zmiany ideologicznej w społeczeństwie irańskim. Należy się raczej spodziewać, że wydarzenia towarzyszące wyborom do jedenastego Zgromadzenia jeszcze bardziej pogłębiły podziały w irańskim społeczeństwie.

Nota

Jak pieniądze i korupcja zmieniają układ sił politycznych w kraju, czyli czym żyje Szwajcaria?

25.07.2020

Mimo trudnej ze względu na Covid-19 sytuacji gospodarczo-politycznej na świecie, szwajcarską opinię publiczną zajmuje przede wszystkim przejrzystość, uczciwość i solidarność społeczna w kontekście wewnętrznych finansów publicznych. Główne doniesienia prasowe koncentrują na roszczeniach emerytalnych dwóch tamtejszych polityków: multimiliardera Christopha Blochera (SVP), oraz milionera Johanna Schneider-Ammanna (FDP), którzy to po latach zwrócili się do rządu federalnego o wypłatę swoich zaległych emerytur. Atmosferę podgrzewają również kolejne informacje o zmówionych przez rząd specjalnych ekspertyzach oceniających słuszność wysuwanych roszczeń, które to generują dodatkowe koszty dla budżetu państwa, co zdecydowanie nie podoba się szwajcarskim obywatelom.Napięcie i niezadowolenie społeczne budzą nadto oskarżenia korupcyjne wobec byłego burmistrza Genewy i radnego kantonu genewskiego Pierre’a Maudeta (FDP), który przed laty czerpał benefity majątkowe, wykorzystując pełnioną przez siebie funkcję w Radzie Narodowej (Nationalrat). Tym samym sprawy personalne czołowych liderów partyjnych zmarginalizowały doniesienia medialne, dotyczące ewentualnych problemów finansowych szwajcarskich firm czy prezydencji Niemiec w UE.KomentarzSzwajcaria to jeden z najbogatszych krajów świata. Wydawać by się więc mogło, iż obecny stan gospodarki państwa powinien znaleźć się w obrębie intensywniejszego zainteresowania mediów, tymczasem tak się nie stało. Uwagę obywateli przyciągają budzące wątpliwości postulaty finansowe byłych członków Rady Narodowej (Nationalrat) oraz ciągnąca się od kilku lat sprawa korupcji finansowej w polityce.Szwajcarska scena polityczna jest obecnie, w wyniku wyborów z 2019, zdominowana przez trzy najsilniejsze partie: Szwajcarską Partię Ludową (Schweizerische Volkspartei, SVP), Socjaldemokrtyczną Partię Szwajcarii (Die Sozialdemokratische Partei der Schweiz, SP) oraz FDP.Liberałów (Die Liberalen). Jednakże to nie one, a partie proekologiczne: Zieloni (Die Grünen) oraz Zielona Partia Liberalna Szwajcarii (Die Grünliberale Partei Schweiz, GLP), zyskują aktualnie przewagę i poparcie społeczne. Jeśli przyjrzeć się bliżej toczącym się sporom na temat świadczeń państwowych, zauważyć można, iż w sposób decydujący wpływają one na rozkład sił politycznych w państwie. Przyczynkiem nieporozumień stała się decyzja Blochera, 79-letniego przedsiębiorcy z Zurichu i członka Bundesratu w latach 2003-2007. Polityk ten, choć pierwotnie zrzekł się swojego prawa do emerytury, zmienił jednak zdanie, wyrażając chęć jej pobrania. Wywołało to powszechny sprzeciw opinii publicznej ze względu na kwotę (2,7 mln franków szwajcarskich) oraz wsteczność roszczenia, tym bardziej, iż Blocher zaliczany jest do grona 10 najbogatszych osób w Szwajcarii. Sam zainteresowany argumentował swoją decyzję nie tyle wysokością kwoty, gdyż „jego roczne podatki są «wyższe niż pobieranie tej emerytury»”, a sprzeciwem co do prowadzonej obecnie polityki czerwono-zielonego parlamentu, któremu nie zamierza, jak to sam określił, „dawać prezentów”. Co ciekawe jest to pierwszy taki przypadek w Szwajcarii, jeśli chodzi o wsteczne świadczenia. Dla podgrzania atmosfery media donoszą o innym byłym radnym, szwajcarskim milionerze Johannie Schneider-Ammannie (m.in. ministrze gospodarki z ramienia FPD w latach 2010-2018 oraz w 2015 wiceprezydencie Szwajcarii), który z kolei zdecydował się przekazać całą swoją emeryturę (220 tys. franków rocznie) na cele charytatywne.Kontrowersje wokół zaległych świadczeń znalazły swoje odbicie na płaszczyźnie polityki kantonalnej, w tym głównie miasta Bazylei. Zielona Partia Liberalna wystąpiła tam bowiem z inicjatywą ograniczenia wypłaty emerytur dla byłych już prezesów sądów oraz członków rządu z dziesięciu do trzech lat. Zgłoszony przez GLP projekt, cieszący się aż 61,9% poparciem, miał w ten sposób zwrócić na nią uwagę i podnieść jej polityczne notowania. Doprowadził też do ogólnoszwajcarskiej debaty nad kosztami świadczeń dla byłych członków Rady Federalnej, które obciążają podatników kwotą 4,8 mln franków rocznie.Obok wywołujących kontrowersje spraw finansowych polityków FDP, pozycja tej partii uległa znacznemu osłabieniu w wyniku ujawnionej już wprawdzie w 2015 afery korupcyjnej byłego członka Rady Narodowej Maudeta, która w kontekście ogólnoszwajcarskiego niezadowolenia społecznego, powróciła teraz jak boomerang. Radnemu przyznano bowiem w 2019 roku dożywotnią emeryturę w wysokości od 89 000 do 125 000 franków rocznie, mimo iż oskarżony on został o przyjęcie sponsorowanej, luksusowej wycieczki do Abu Zabi (do czego się przyznał) i prowadzenie nielegitymizowanych rozmów z najwyższymi urzędnikami państwowymi tego kraju. Wprawdzie centrala partii, obawiając się utraty zaufania publicznego, odcięła się od niego już w 2018, to jednak kantonalny odział FDP dopiero teraz zdecydował się wykluczyć go ze swojego grona. Dodatkową rysą na wizerunku liberałów i Maudeta stało się aresztowanie jego asystenta oraz partyjnego kolegi i analityka strategicznego policji Simona Brandta, zatrzymanego pod zarzutem naruszenia tajemnicy państwowej.Może się zatem okazać, że wbrew pozorom to nie Covid-19, a przynajmniej nie w sposób bezpośredni, będzie w stanie zmienić układ sił politycznych w Szwajcarii podczas kolejnych wyborów w 2023, a nielegalne działania polityków i skrupulatność finansowa Szwajcarów. Nadto, jeśli weźmie się pod uwagę trendy polityczne w tym kraju, zauważyć można, iż od 1975 do 2019, tendencję wzrostową odnotowują tam właśnie organizacje „prozielone”, przy jednoczesnej wzrastającej stagnacji dużych partii, w tym SVP i powolnym zanikaniu małych partii prawicowych. Jeśli ten trend się utrzyma, będzie to kierunek odmienny od obserwowanego obecnie w UE, która nie sprostawszy kryzysowi koronawirusa, doprowadziła do rozbudzenia nastrojów nacjonalistycznych i osłabienia trendu federalizacyjnego.

Nota

Nie stało się nic, czyli Szwedzkie Siły Zbrojne w dobie pandemii

22.07.2020

“Kiedy społeczeństwo jest w kryzysie, jego obrona musi być jak najmocniejsza”Na maj i czerwiec br. od kilku już lat planowano w Szwecji międzynarodowe ćwiczenia wojskowe Aurora 20. Ich terenem miały być wszystkie tradycyjne środowiska operacji wojskowych – powietrze, ląd oraz morze. Żołnierze (w tym 3.000 żołnierzy sojuszniczych) i sprzęt mieli być dyslokowani w Skane, południowym regionie kraju. Jeszcze 1 kwietnia, po tym, jak Kanada i Niemcy odwołały swoje uczestnictwo w ćwiczeniach z powodu koronawirusa, Austria rozważała wycofanie się, a Wielka Brytania ograniczyła swój udział osobowy i sprzętowy, rzecznik prasowy szwedzkiej armii, Marcus Nilsson zapewniał, że jest niezmiernie ważne, by ćwiczenia się odbyły. Ich zorganizowanie miało być dowodem na to, że w czasie, gdy społeczeństwo trwa w kryzysie, jego obrona jest utrzymana na jak najwyższym poziomie. Na podobnym stanowisku stały Stany Zjednoczone i Finlandia, wyrażając gotowość uczestnictwa w przedsięwzięciu. Dwa dni później szwedzki generał broni Johan Svensson, argumentując odwołanie ćwiczeń, powiedział: Społeczeństwo znajduje się teraz pod ogromną presją. Zatem Szwedzkie Siły Zbrojne muszą dostosować swój poziom aktywności, co jest całkiem zrozumiałe.Wydaje się więc, że głównym powodem odwołania ćwiczeń był nie, wbrew pozorom i rozmaitym doniesieniom prasowym, COVID-19, a owa presja społeczna. Jak dotąd bowiem szwedzcy żołnierze są na wirusa odporni. Mimo obecności sporego szwedzkiego kontyngentu na zorganizowanych w listopadzie ubiegłego roku igrzyskach wojskowych w chińskim Wuhan, skąd pandemia przybyła, nie stwierdzono u uczestniczących żołnierzy istnienia wirusa, brak też doniesień o wysokim poziomie zachorowań w armii w ciągu ostatnich tygodni.“Ćwiczenia są niezbędne dla utrzymania silnej i rzeczywistej obrony i naszej zdolności do sprostania wyzwaniom i wydarzeniom teraz i w przyszłości”,… …powiedział generał Johan Svensson. Odwołanie Aurory 20 oznaczało wprawdzie, że nowi poborowi nie będą wzywani na ćwiczenia w 2020 roku, a Gwardia Krajowa (wojska rezerwowe) nie będzie takich ćwiczeń odbywała z uwagi na zwiększenie obowiązków związanych z ochroną ludności cywilnej w dobie pandemii. Jednak działalność szkoleniowa szwedzkiej armii, choć w mniejszym zakresie, została utrzymana.W dniach 11-21 maja na wodach cieśniny Skagerak i Morza Bałtyckiego odbyły się ćwiczenia morskie SWENEX, przy udziale Stałej Grupy Morskiej NATO 1 (Standing NATO Maritime Group One SNMG1), w skład której wchodziły m. in. norweska fregata Otto Sverdrup i niemiecki zbiornikowiec marynarki wojennej FGS Rhön, odgrywający role adwersarzy zagrażających nienaruszalności szwedzkiego terytorium. Po stronie szwedzkiej zaangażowano 15 okrętów wojennych, 80 małych łodzi, 2000 marynarzy oraz helikoptery i małe samoloty. Scenariusz ćwiczeń zakładał przeprowadzenie dwóch typów operacji morskich – utrzymanie bezpieczeństwa morskiego na zachodnim wybrzeżu z ważnymi portami, oraz obronę szwedzkiego wybrzeża Morza Bałtyckiego przed atakiem ze strony wroga.Podobnie, poborowi lądowi, których pandemia zaskoczyła, dokończyli swoje cykle treningowe. Retoryką, uzasadniającą kontynuację szkoleń, było utrzymanie wysokiej gotowości bojowej armii w celu zabezpieczenia stabilności regionu. Oczywiście, jak zapewniano, szwedzka armia podjęła niezbędne środki w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się koronawirusa. W przypadku SWENEX-u chociażby ćwiczenia miały odbyć się bez kontaktu fizycznego między wojskami szwedzkimi a sojuszniczymi (podobnie podczas czerwcowych międzynarodowych ćwiczeń BALTOPS 2020), ale należy podejrzewać, że owe gwarancje miały raczej wymiar PR-owy, nie faktyczny. Przemawia za tym nie tylko sama specyfika ćwiczeń wojskowych, nawet ograniczonych do działań woda – powietrze, ale także niewielki poziom obostrzeń związanych z COVID-19, obowiązujących w Szwecji, ograniczających się do zakazu zgromadzeń powyżej 50 osób i skupiających bardziej na przestrzeganiu społeczeństwa niż zakazach.Od strategii neutralności do strategii możliwej neutralności. Od „balancing” do „bandwagoning”[1]Ostatnie lata pokazują wyraźnie ewolucję szwedzkiej strategii obronnej po II wojnie światowej. W 1949 roku Szwecja odmówiła członkostwa w NATO, deklarując neutralność na wypadek stanu wojny. Jednak w okresie post-zimnowojennym stanowisko to uległo rewizji. Pokazują to nie tylko badania społeczne; w 2014 roku więcej Szwedów opowiedziało się za niż przeciwko przystąpieniu do NATO, a także działania szwedzkiego rządu; przystępując w 1994 r. do sojuszu Partnerstwo dla Pokoju, Szwecja rozpoczęła współpracę z NATO. Bierze udział zarówno w ćwiczeniach natowskich, jak i operacjach wojskowych prowadzonych przez NATO, choć w ograniczonym zakresie. Ogłoszenie neutralności nie przeszkodziło również rządowi szwedzkiemu w podjęciu programu budowy broni jądrowej, porzuconego w l. 70 ubiegłego wieku.Mimo więc zwiększenia zakresu obowiązków armii szwedzkiej w dobie koronawirusa, polegających m. in. na mapowaniu zagrożenia czy budowie szpitali polowych, szwedzka filozofia obronna pozostaje bez zmian. Oznacza to przede wszystkim utrzymanie stałej gotowości obronnej związanej z dużym międzynarodowym zainteresowaniem Morzem Bałtyckim, głównie ze strony Rosji (która już przeprowadziła symulowany atak na Szwecję z użyciem broni atomowej), przy stosunkowo niewielkim, jak na razie, udziale w międzynarodowych operacjach wojskowych.Si vis pacem, para bellumPotwierdzeniem owej filozofii jest budżetowanie szwedzkiego sektora obronnego. Analiza wydatków na cele militarne w latach 2016-2020 wskazuje na ich stały i konsekwentny wzrost osiągający łączną sumę 224 miliardów koron (24,7 mld dolarów), ale także relokację 1,3 miliardów koron (około 143 mln dolarów) z finansowania misji zagranicznych na cele szkoleniowe i utrzymywanie stałej gotowości bojowej. To ostatnie, co oczywiste, przy stałym zapewnieniu oficjeli wojskowych o niezmiernej wadze międzynarodowych stosunków militarnych.Zwiększenie wydatków na cele obronne pozwala między innymi na opracowanie rozmaitych scenariuszy wojennych, inwestycję w osobiste wyposażenie żołnierzy, sprzęt do komunikacji, w tym systemy radarowe, ciężarówki i inne środki wsparcia logistycznego, powołanie dodatkowego batalionu zmotoryzowanego, ponowne utworzenie stałych jednostek wojskowych na Gotlandii (obecnie jest już tam batalion zmechanizowany, a strategia obronna ogłoszona na lata 2021-2025 zakłada jego wzmocnienie), włączając w to kompanię zmechanizowaną oraz komponenty dowodzenia i kontroli, zakup nowej broni przeciwpancernej, unowocześnienie czołgów i pojazdów piechoty, doinwestowanie Gwardii Krajowej, wsparcie systemu rekrutacji nowych poborowych i in.Nowa filozofia obronna zakłada również przeprowadzoną w ostatnich latach reformę systemu powołań do szwedzkiej armii z zawodowej do poborowej (marzec 2017). Jak zastrzegają przedstawiciele rządowi, liczba powołań – zarówno kobiet jak i mężczyzn – może się zwiększyć w razie potrzeby.Ostatnie lata wskazują więc wyraźnie na realizację przez Szwecję starołacińskiej maksymy Si vis pacem, para bellum, a okres pandemii nie wydaje się znacząco te działania ograniczać.[1] Rewizja szwedzkiej doktryny wojennej polegającej na przyjęciu stanowiska, że w dobie wyzwań cywilizacyjnych samowystarczalność szwedzkiego sektora obronnego jest iluzją. W związku z powyższym konieczne jest odejście od balansowania w stosunkach międzynarodowych, a przyjęcie strategii zakładającej udzieleniu przez Szwecję wyraźnego poparcia Stanom Zjednoczonym i krajom Zachodu w przypadku konfliktu międzynarodowego.

Nota

Zaczyna się nowy świat, czyli „model wiedeński” na czas kryzysu

17.07.2020

Austria jako pierwsze państwo UE zdecydowała się opracować własną mapę drogową stopniowego „luzowania gospodarki” i wychodzenia z regresu spowodowanego koronawirusem. Obok wcześniejszego pakietu reform zapewniającego ciągłość funkcjonowania państwa, podjęto kroki mające na celu zrównoważenie gospodarki i jej ochronę przed negatywnymi skutkami kryzysu gospodarczego.Już od samego początku pandemii, ze względu na ograniczenia w kontaktach bezpośrednich, rząd austriacki przyjął strategię komunikowania się ze społeczeństwem za pomocą konferencji prasowych. Odbywają się one codziennie i mają formę wspólnego wystąpienia głównych decydentów państwowych: kanclerza Kurza, wicekanclerza Koglera, a także ministrów zdrowia Anschobera oraz spraw wewnętrznych Nehammera. Co dwa dni przeprowadzane są wideokonferencje gubernatorów krajów związkowych z członkami rządu oraz raz lub dwa razy w tygodniu z szefami partii parlamentarnych oraz z ekspertami zajmującymi się badaniami i medycyną.W zakresie polityki wewnętrznej rząd kanclerza Kurza ogłosił, iż od 14 IV złagodzi on restrykcje gospodarcze. Otwarte zatem zostały pierwsze sklepy (o powierzchni do 400 m2), w tym głównie te dla majsterkowiczów, centra ogrodnicze, stacje benzynowe, myjnie i warsztaty samochodowe. Do codziennej działalności gospodarczej powróciło ok. 14300 placówek (ok. 38% handlu detalicznego w Austrii). Nadal jednak zachowane mają zostać podjęte już wcześniej środki ostrożności, takie jak należyta odległość między osobami (1metr), czy zakaz organizowania imprez masowych. Jednocześnie wprowadzony został obowiązek noszenie maseczek ochronnych w miejscach publicznych.Równolegle realizowany jest program wsparcia finansowego dla austriackiej gospodarki. Ma ona zostać zasilona dodatkowymi 38 mld euro, w tym 4 mld przeznaczonymi na pomoc w nagłych wypadkach, 10 mld euro na odroczenia podatkowe, 9 mld euro na gwarancje oraz zobowiązania i 15 mld euro dla najbardziej dotkniętych sektorów. Dla tego ostatniego rozpatruje się możliwość dwóch wariantów: szybkiej pożyczki lub bezzwrotnej pomocy. Cały fundusz został już uwzględniony w budżecie, tworząc deficyt w wysokości 1%.Pod koniec kwietnia nastąpi ewaluacja nałożonych z powodu koronawirusa obostrzeń gospodarczych i podjęte zostaną dalsze decyzje co do otwarcia szkół, teatrów czy terenów i ogrodów publicznych. Jednocześnie jak poinformował Fassmann - austriacki minister Edukacji, Nauki i Badań, w maju zakłada się przeprowadzenie szkolnych egzaminów końcowych oraz matur, które mają odbyć się tylko w formie pisemnej. Przewiduje się jednak, iż powrót do tradycyjnej nauki nie nastąpi do końca tego roku szkolnego.KomentarzAustria mimo zagrożenia związanego z pandemią, nie zdecydowała się na wprowadzenie stanu wyjątkowego na swoim terytorium. Prawdopodobnie wynika to z jego skomplikowanej procedury, a także z daleko idących ograniczeń w zakresie władzy wykonawczej. Decyzji takiej, mimo posiadanego od 1984 r. prawa, nie podjęły także kraje związkowe. W zamian za to, rząd Kurza (ÖVP, Zieloni) postawił na sprawne funkcjonowanie państwa w systemie zdalnym, chcąc tym samym zachować jak największą stabilność kraju i normalne jego funkcjonowanie. Zachowane zatem zostały procedury i mechanizmy systemu federalnego, w imię których to Urząd Kanclerski stanowi centrum koordynacji wszelkich działań i w którym to pozycja szefa austriackiego rządu wobec własnego gabinetu choć nie pozostaje dominująca, to jednak pełni rolę „pierwszego wśród równych sobie”. W praktyce oznacza to współpracę oraz kooperację całego rządu. Wyrazem tej równości jest chociażby formuła konferencji prasowych w których uczestniczy nie tylko kanclerz, ale biorą udział również jego współpracownicy.O austriackiej decyzji dotyczącej „luzowania” gospodarki, rozpisywała się m.in. niemiecka prasa. Merkel nawiązując do „wiedeńskiego modelu” walki z kryzysem oceniła go pozytywnie, stwierdzając, iż: „Austria zawsze była o krok przed nami”. Poparł ją również Premier Bawarii Söder (CSU), choć jak zaznaczył, należy zachować ostrożność w naśladowaniu wzorców i kopiowaniu ich do struktur innych systemów politycznych. Niemniej jak pokazuje praktyka, kolejne kraje zaczynają już podążać za Wiedniem, w tym również rząd w Berlinie, czy w Warszawie, zakładając jednak różne hamulce bezpieczeństwa na wypadek wzrostu liczby zachorowań.Fakt, że Austria jako pierwsza podjęła się liberalizacji restrykcji gospodarczych, nie powinien dziwić, co wynika z faktu, iż jako małe państwo nie może pozwolić sobie na zastój w tej dziedzinie. Już w samym marcu bezrobocie w tym państwie wzrosło w stosunku do lutego br. o 4,1 % (wynosząc obecnie 12,2%), a stopa inflacji zwiększyła się o 1,6% (dla UE-27 to 1,1%). Nieustannie rośnie również austriacki dług publiczny. W czwartym kwartale 2019 opiewał on na 280 mld euro, a w kwietniu 2020 r. o ponad 6 mld. więcej (wzrost z 70,4% do 75%).Biorąc pod uwagę specyfikę funkcjonowania systemu federalnego Austrii, istotę zasady partnerstwa socjalnego oraz fakt, iż przedsiębiorcy i pracodawcy zrzeszeni są tam w izbach handlowych, rzemieślniczych i przemysłowych, nie dziwi fakt, iż posiadają oni monopol na reprezentowanie interesów wobec parlamentu i rządu. Bardzo często też korporacyjni decydenci to przywódcy partii politycznych, co sprawia, iż presja sfery biznesu, w tym głównie jej potrzeb, jest silnie reprezentowana w austriackim rządzie. Jednym z efektów tych rozwiązań było chociażby wycofanie się z rządu 10 IV br. specjalisty ds. zdrowia publicznego oraz członka grupy zadaniowej Corona w Ministerstwie Zdrowia - Sprengera, kwestionującego m.in. rządowy pomysł otwarcia terenów publicznych.Zasada federalnej współpracy i partnerstwa, a także poszanowania różnorodności sprawia, iż relacje rząd-opozycja (ÖVP, Zieloni-NEOS, SPÖ, FPÖ) nie charakteryzują się w Austrii aż tak silnymi tarciami jak ma to miejsce np. w Polsce. Nie wyklucza to jednak różnic i krytyki (np. w zakresie rozliczania przez Federalną Agencję Finansową COVID-19 - COFAG 15 mld euro pomocy państwowej). Niemniej partie bardziej starają się koncentrować na poszukiwaniu kompromisu niż na wzajemnej walce. Jak pokazują badania statystyczne, Austriacy doceniają prace rządu i opozycji (poparcie dla ÖVP na poziomie 39%, dla Zielonych oraz opozycyjnej SPÖ po 17%), a także Sebastian Kurza, którego, gdyby wybory odbył się dzisiaj, aż 50% respondentów wybrałoby ponownie na kanclerza.

Nota

Argentyna: trudna walka z koronawirusem

16.07.2020

Ze względu na rozległe kontakty i powiązania społeczne z Europą, Argentyna była jednym z pierwszych państw latynoamerykańskich dotkniętych COVID-19. Pierwszy przypadek zakażenia w kraju zanotowano 3 marca, a już 7 marca ogłoszono śmierć pacjenta – pierwszej ofiary pandemii w regionie Ameryki Łacińskiej i Karaibów. Urzędujący od grudnia 2019 r. lewicowy prezydent Alberto Fernández z dnia na dzień stanął przed ogromnym wyzwaniem – powstrzymania epidemii w drugim co do wielkości państwie regionu, gdzie ponad 90% ludności mieszka w miastach, stanowiących idealne środowisko dla rozprzestrzeniania się wirusa. Działania podjęte zostały szybko. W ciągu nieco ponad tygodnia od pierwszej śmierci podjęto decyzje o zawieszeniu lotów i zamknięciu granic dla cudzoziemców. 20 marca rozpoczęła się w Argentynie obligatoryjna, „twarda” kwarantanna. W domu pozostać mieli wszyscy poza niezbędnymi dla działania państwa urzędnikami i pracownikami kluczowych sektorów. Wyjść z domu można było jedynie do najbliższych miejscu zamieszkania aptek oraz sklepów z żywnością i produktami pierwszej potrzeby. Przestrzegania zakazu cyrkulacji po ulicach pilnowały służby całodobowo patrolujące ulice. Ścisła kwarantanna była kilkukrotnie przedłużana – realne łagodzenie obostrzeń w większości prowincji rozpoczęto 10 maja, lecz w najbardziej dotkniętym epidemią obszarze metropolitarnym Buenos Aires izolacja nadal jest utrzymywana. Prezydent Alberto Fernández i Szef Gabinetu Ministrów Santiago Cafiero wielokrotnie podkreślali, że wprowadzenie obligatoryjnej kwarantanny na terenie całego kraju istotnie przyczynia się do wypłaszczenia krzywej zachorowań i pozwala uniknąć zapaści systemu ochrony zdrowia. Wypowiedzi te oparte były na analizie tzw. wskaźnika podwojenia zakażeń – podstawowego narzędzia metodologicznego stosowanego w Argentynie w walce z wirusem. Wprowadzając obligatoryjną kwarantannę, wskaźnik ten wynosił około 3 dni. Na początku maja natomiast, na podwojenie liczby przypadków potrzebo było ponad 20 dni. Trzeba jednak pamiętać, że zagrożenie koronawirusem w Argentynie rozkłada się bardzo nierównomiernie. Na kilkanaście tysięcy wykrytych zakażeń, 90% dotyczy obszaru metropolitalnego Buenos Aires (stolicy państwa i otaczającej ją prowincji o tej samej nazwie), potocznie określanego jako AMBA. Nowych zachorowań nie notuje się już na znacznej większości terytorium państwowego, a w części słabo zaludnionych prowincji południowych i północno-wschodnich całościowa liczba przypadków nigdy nie przekroczyła 5 osób. Władze argentyńskie mają świadomość konieczności prowadzenia walki z epidemią w oparciu o dwie prędkości – odmiennych dla AMBA i dla reszty państwa. Nie ma też wątpliwości, że szczyt zachorowań jeszcze przed Argentyną. W czerwcu na południowej półkuli zaczyna się bowiem kalendarzowa zima, okres zwiększonej zapadalności na choroby zakaźne.Komentarz:Epidemia koronawirusa stanowi pierwszy poważny sprawdzian polityczny dla urzędującego od grudnia 2019 r. lewicowego prezydenta Alberto Fernándeza. Jego działania w obliczu zagrożenia oceniane są przez Argentyńczyków wysoko – zgodnie z badaniami przeprowadzonymi w kwietniu, prawie 90% społeczeństwa określa je jako bardzo dobre lub dobre. Jest to znaczny wzrost poparcia w porównaniu z początkiem roku, kiedy aż 40% obywateli oceniało prezydenta negatywnie. Epidemia stanowi więc dla Fernándeza szansę na konsolidację władzy prezydenckiej i zyskanie autorytetu również wśród wyborców partii opozycyjnych.Mimo ograniczenia zasięgu występowania epidemii na terenie większości kraju, nie należy bagatelizować faktu koncentracji zakażeń na obszarze AMBA. Poważnym problemem jest wzrost zachorowań w ubogich dzielnicach, tzw. barrios humildes. Do rozprzestrzeniania się wirusa na tych obszarach przyczyniają się duża gęstość zaludnienia oraz złe warunki sanitarne, w tym często brak dostępu do bieżącej wody. Zakażenia w barrios stanowią ponad 1/3 wszystkich przypadków wykrytych w stolicy. Liczba ta będzie rosnąć. Co więcej, ze względu jednak na niewystarczające testowanie, dane te uznać można za zaniżone.Zakaz wychodzenia z domu wyraźnie wpływa na sytuację ekonomiczną mieszkańców ubogich dzielnic, z których znaczna część pracuje w sektorze nieformalnym. Zmuszeni do kwarantanny mieszkańcy barrios humildes nie mają środków pozwalających na przeżycie. Szacuje się, że liczba Argentyńczyków zależnych od pomocy w zakresie żywnościowym wzrosła w ostatnich miesiącach z 8 do ponad 11 milionów osób.Obok wzrostu wskaźników ubóstwa, epidemia koronawirusa może doprowadzić w Argentynie do trwałego pogłębienia się istniejącej już przepaści edukacyjnej w społeczeństwie. Wprowadzone przez rząd zalecenia dotyczące zdalnego nauczania w dużej mierze pozostają martwą literą. Zgodnie ze statystykami, prawie połowa Argentyńczyków nie ma komputera ani dostępu do szerokopasmowego Internetu – wśród najuboższych wskaźnik ten sięga natomiast 60%.

Nota

Pandemia a wybory w Boliwii

15.07.2020

Rezygnacja Evo Moralesa ze stanowiska prezydenta, po masowych protestach, które doprowadziły pod koniec 2019 r. do upadku rządu i destabilizacji politycznej w Boliwii, otworzyła drogę do zmian na stanowisku prezydenta po raz pierwszy od ponad dekady. Evo Morales wygrał wybory cztery razy z rzędu i wraz ze swoim rządem przeprowadził szereg radykalnych i kontrowersyjnych reform. Pomimo ich skuteczności zarówno na polu ekonomicznym (nacjonalizacja), jak i społecznym (włączenie do życia społecznego osób pochodzenia indiańskiego), ocena działań tego byłego prezydenta budzi liczne kontrowersje nie tylko na polu międzynarodowym, ale również wewnętrznym.Tymczasowym prezydentem pozostaje obecnie Jeanine Añez, która będąc opozycyjną wiceprzewodniczącą boliwijskiego Senatu, uznawana jest wyłącznie przez siły przeciwne zbiegłemu z kraju Evo Moralesowi. Głównym jej zadaniem było rozpisanie nowych wyborów i czuwanie nad przestrzeganiem porządku w kraju oraz względnej stabilizacji.Rok 2020 jest istotny w kalendarzu wyborczym Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza w Boliwii, w której ze sceny politycznej usunął się Evo Morales będący charyzmatycznym przywódcą – symbolem Wielonarodowego Państwa Boliwia i inicjatorem przemian społecznych i politycznych po 2009 r. Sytuację dodatkowo komplikuje pandemia COVID-19, która na kontynencie południowoamerykańskim nie osiągnęła jeszcze swojego szczytu.Wybory w Boliwii odbędą się 6 września 2020 r., a ich celem będzie wybór prezydenta, wiceprezydenta, senatorów i deputowanych Boliwii. Zostały one początkowo ogłoszone przez byłego prezydenta Evo Moralesa 10 listopada 2019 r. tuż przed jego rezygnacją. Pierwotnie miały się odbyć 3 maja, zostały jednak przesunięte najpierw o 14 dni a następnie odroczone bezterminowo z powodu wprowadzenia w Boliwii stanu zagrożenia zdrowia publicznego spowodowanego pandemią COVID-19.Ogłoszenie terminu nowych wyborów nadal budzi jednak kontrowersje. Projekt ustawy 691, zatytułowany „Ustawa modyfikująca ustawę 1297 o przełożeniu terminu wyborów powszechnych w 2020 r.”, będący wynikiem porozumienia między partiami politycznymi reprezentowanymi w parlamencie, został przyjęty 9 czerwca przez Kongres Narodowy Asamblea Legislativa Plurinacional (ALP), czyli Izbę Deputowanych i Sent, w obecności szefa Najwyższego Trybunału Wyborczego Tribunal Supremo Electoral (TSE). Akt ten wskazuje TSE jako instytucję odpowiedzialną za przyjęcie uchwały wyznaczającej nową datę głosowania w przeciągu maksymalnie 127 dni począwszy od 3 maja 2020 r., czyli najpóźniej do 6 września 2020 r. Ustawa przewiduje, że jeżeli żadna z sił politycznych nie uzyska więcej niż 40% głosów przy co najmniej dziesięciopunktowej przewadze nad drugą co do wielkości liczbą głosów, musi odbyć się druga tura wyborów. W tym wypadku ustalona data to 18 października. Inauguracja wybranych przedstawicieli odbędzie się między 16 a 30 listopada.Jeanine Áñez 21 czerwca br. podpisała projekt, a 26 czerwca TSE ogłosił wznowienie procesu wyborczego, uwzględniając przy tym zakończone wcześniej działania tj. zamknięte listy kandydatów, chociaż dając możliwość modyfikacji list wyborców.Wybór prezydenta, wiceprezydenta, deputowanych i senatorów jest niezbędny do przywrócenia rzeczywistej i pełnej demokracji pośredniej w Boliwii i zakończenia okresu niepewności politycznej. Tym bardziej, że należy jak najszybciej przeciwdziałać skutkom gospodarczym i społecznym pandemii.Áñez pozostaje kandydatem prawicowych środowisk na stanowisko prezydenta, chociaż deklarowała, że nie zamierza ubiegać się o reelekcję. Zaprzecza także zarzutom jakoby zmierzała do opóźniania wyborów. Obwinia natomiast swoich kontrkandydatów o narażanie zdrowia Boliwijczyków kosztem wyborów, wskazując że to Kongres w większości reprezentujący Ruch na rzecz Socjalizmu Movimiento al Socialismo (MAS) partię byłego prezydenta Moralesa, narzucił termin wyborów. Áñez wysłała do Senatu pismo zobowiązujące do publicznego przejęcia przez senatorów odpowiedzialności za decyzję, że wybory odbędą się 6 września, kiedy to prognozowany jest szczyt pandemii w Boliwii.Według ostatnich sondaży przeprowadzanych już w czasie trwania pandemii największe szanse na wygraną ma, wspierany przez Evo Moralesa minister finansów w jego rządzie, Luis Arce. Dużym poparciem cieszy się także lewicowy kandydat sojuszu Comunidad Ciudadana Carlos Mesa oraz Jeanine Áñez.

Nota

Prawo do zdrowia w dobie COVID-19 na przykładzie USA

15.07.2020

W listopadzie 2019 r. w mieście Wuhan, w prowincji Hubei, w Chińskiej Republice Ludowej wykryto po raz pierwszy koronawirus SARS-Cov-2, powodujący chorobę COVID-19. Początkowo zachorowania występowały głównie w środkowych Chinach, ale w niedługim czasie nowe zakażenia zaczęły pojawiać się w kolejnych państwach. Analizując statystyki do 30 maja 2020 r., możemy odnotować ok. 5,90 mln przypadków zachorowań na całym świecie (w tym ok. 365 tys. zgonów i ok. 2,54 mln ozdrowieńców). Pierwszy przypadek zdiagnozowanej choroby wywołany nowym koronowirusem odnotowano w stanie Washington 21 stycznia 2020 r. u pacjenta, który niedawno wrócił z Wuhan. Natomiast 11 marca 2020 r. Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię wirusa SARS-Cov-2.Prawo do zdrowia jest jednym z podstawowych praw człowieka. W dobie pandemii państwo zobowiązane jest w maksymalny sposób wykorzystać wszystkie dostępne środki by przeciwdziałać chorobie COVID-19 i zapewnić prawo do zdrowia wszystkim obywatelom. Rząd powinien zapewnić wszystkim odpowiedni system opieki zdrowotnej, w tym leczenie koronawirusa SARS-Cov-2 powinno być dostępne na niedyskryminujących i sprawiedliwych warunkach dla wszystkich obywateli.Sekretarz Zdrowia i Opieki Społecznej ogłosił 31 stycznia 2020 r. stan zagrożenia zdrowia publicznego na mocy ustawy o publicznej służbie zdrowia. Alex Azar wskazał, że podjęte działania mają na celu kontrolę rozpowszechniania się wirusa w USA. Zawieszono wjazd cudzoziemców, którzy w ciągu ostatnich 14 dni przebywały w państwach tj. m.in. Chińska Republika Ludowa, Iranie oraz państw strefy Schengen, gdzie wykryto ogniska choroby COVID 19. Następnie rząd federalny wspólnie z władzami stanowymi i lokalnymi, podjął środki zapobiegawcze takie jak: wprowadzenie kwarantanny federalnej dla osób ewakuowanych z innych państw, a także przyspieszonie procedury zakupu sprzętu ochrony osobistej oraz wprowadzienie nowych możliwości diagnostycznych dla laboratoriów. Podjęte działania miały spowolnić rozpowszechnianie się koronowirusa oraz usprawnić leczenie osób, u których zdiagnozowano chorobę.Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump na mocy Konstytucji, ustawy o stanach wyjątkowych (sekcje 201 i 301 National Emergencies Act (50 U.S.C.).) oraz ustawy o zabezpieczeniu społecznym (sekcja 1135 Social Security Act (SSA)) ogłosił 13 marca stan nadzwyczajny na terytorium całego kraju. Akt prezydenta upoważnia Sekretarza Zdrowia i Opieki Społecznej do czasowego uchylenia lub zmiany niektórych przepisów programów ubezpieczeń zdrowotnych m.in. : Medicare (system dla seniorów), Medicaid (system dla ludzi o niskich dochodach) oraz State Children's Health Insurance.Wprowadzenie przez Trumpa stanu nadzwyczajnego umożliwiło uruchomienie 50 mld dolarów na walkę z wirusem SARS-Cov-2. Jest to szczególnie ważne, gdyż nie wszystkim w USA przysługuje automatyczna pomoc medyczna. Dane wskazują na fakt, że ok 28 mln Amerykanów nie ma wykupionej polisy. Uruchomione środki przeznaczone będą głównie na testy oraz leczenie pacjentów z COVID- 19, którzy nie mają ubezpieczenia, a stanowią potencjalne zagrożenie w dalszej transmisji choroby.Prezydent Donald Trump 16 kwietnia wskazał na wytyczne opracowane przy pomocy ekspertów medycznych dotyczące ponownego „otwarcia Ameryki”. Plan zakłada trzy fazy i ma pomóc administracji rządowej i lokalnej w ponownym otwarciu ich gospodarek, przywróceniu ludzi do pracy oraz dalszej ochronie zdrowia obywateli.Ponadto 1 maja 2020 r. przedstawiciele demokratów złożyli projekt ustawy pod nazwą „COVID-19 Testing, Reaching, And Contacting Everyone (Trace) Act” – H.R.6666. Nowa regulacja umożliwi Sekretarzowi Zdrowia i Opieki Społecznej uruchomienie 100 miliardów dolarów dla ośrodków zdrowia oraz organizacji pozarządowych na przeprowadzanie testów na obecność COVID-19 oraz monitorowanie i śledzenie kontaktów osób zarażonych. Projekt zakłada, że dofinansowane podmioty działałyby w miejscach, gdzie nie ma dostępu do usług medycznych oraz obszarach, w których zarażenie koronawirusem przekroczyłoby średnią krajową.Organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka wskazują, że w Stanach Zjednoczonych nie ma systemu opieki zdrowotnej, a jedynie system ubezpieczeń społecznych. Pandemia koronawirusa SARS-Cov-2 może spowodować zmianę stanu rzeczy. Przedstawiciele opinii publicznej wskazują, że rozwiązaniem problemu może być wprowadzenie powszechnego, uniwersalnego systemu ochrony zdrowia i ubezpieczenia społecznego, który pomoże w uzyskaniu szerszego dostępu do świadczeń medycznych, zwłaszcza przez mniej zamożną cześć społeczeństwa.

Nota

COVID-19 w Australii i konsekwencje epidemii dla sytuacji polityczno-prawnej

14.07.2020

Australia, choć jest wyspą położoną w znacznym oddaleniu od lądu stałego, a zatem i innych państw, nie zdołała uniknąć fali zachorowań na COVID-19.25 stycznia br. pierwszy przypadek odnotowały władze stanu Wiktoria – osobą chorą okazał się mężczyzna, który przyleciał do Melbourne z chińskiego miasta Wuhan nieco wcześniej, 19 stycznia. Władze zareagowały, wdrażając specjalne procedury. Departament Spraw Zagranicznych i Handlu (czyli odpowiednik Ministerstwa Spraw Zagranicznych) ostrzegł obywateli przed podróżą do Wuhan i prowincji Hubei, wprowadzono także kontrolę sanitarną na granicach. Mimo podjętych środków nastąpił przyrost zachorowań i 20 marca władze podjęły decyzję o zamknięciu granic Australii. Podobnie jak w innych państwach wprowadzono zasadę dystansowania społecznego (od 21 marca) oraz zamknięto te formy działalności gospodarczej, które nie są niezbędne dla funkcjonowania społeczeństwa. Liczba zakażeń początkowo wzrastała bardzo szybko, następnie ustabilizowała się na poziomie około 350 przypadków dziennie (około 22 marca), by na początku kwietnia zacząć spadać. Na koniec kwietnia było to już około 20 zachorowań dziennie. W momencie przygotowywania tego tekstu w Australii odnotowano łącznie 7036 przypadków, 98 osób zmarło, natomiast 6362 wyzdrowiało; dzienna liczba zakażeń to 20 przypadków (stan na 16 maja)[1]. Przy łącznej liczbie ludności, wynoszącej niespełna 25,5 mln mieszkańców daje to zatem przeszło 90% ozdrowieńców i zaledwie 0,02% zakażeń. Można zatem stwierdzić, że Australia poradziła sobie z epidemią i jest na dobrej drodze do jej wygaszenia, jakkolwiek epidemia spowodowała różne następstwa dla sytuacji polityczno-prawnej w państwie.KomentarzWładze Australii dysponują przyjętą w 2015 r. ustawą o bezpieczeństwie biologicznym (Biosecurity Act 2015), która umożliwiła szybkie i sprawne działania po wykryciu już pierwszego przypadku choroby. Akt ten zastąpił poprzednią ustawę o kwarantannie, pochodzącą jeszcze z 1908 r. Ustawa o bezpieczeństwie biologicznym m.in. definiuje pojęcie choroby, która oznacza „a) oznaki lub objawy choroby lub zakażenia spowodowanego przez czynnik chorobowy; lub (b) zbiór objawów (…), który jest klinicznie zdefiniowany, dla którego czynnik przyczynowy jest nieznany; lub (c) czynnik chorobowy, który może powodować, bezpośrednio lub pośrednio, chorobę lub infekcję”[2].Co istotne, po odnotowaniu pierwszego przypadku zakażenia chorobą, wywoływaną przez koronawirusa,COVID-19 wpisano na listę ludzkich chorób zakaźnych, posiłkując się wspomnianą ustawą o bezpieczeństwie biologicznym. Krok ten umożliwił władzom zaostrzenie reżimu na granicach już od momentu wykrycia pierwszego zachorowania w styczniu, a zagrożenie epidemiczne stało się testem na funkcjonowanie ustawy.Decyzja o zamknięciu granic wpłynęła m.in. na sytuację zagranicznych studentów w Australii. W ostatnich latach państwo to zyskało markę „mocarstwa edukacyjnego”, Właśnie tam przyjeżdżało studiować liczne grono osób z całego świata, w tym z Azji. Kryzys, wywołany przez COVID-19 spowodował, że znaczna część studentów wyjechała, a ci którzy zostali znaleźli się w trudnej sytuacji materialnej. Władze stanu Wiktoria zareagowały, oferując wsparcie zagranicznym studentom w wysokości 45 mln dolarów australijskich (tj. ok. 121500000 mln zł). Jednak rząd Australii przyjął odmienne podejście – premier Scott Morrison oświadczył, że zagraniczni studenci, którzy nie są w stanie się utrzymać mogą wrócić do swoich krajów. Widać tu zatem rozdźwięk między władzami Australii i stanowymi, będący następstwem wybuchu epidemii.Wybuch epidemii wpłynął na złożone stosunki Australii z Chinami. Już w kwietniu Australia zażądała od Chin transparentności w proponowanym międzynarodowym dochodzeniu w sprawie pochodzenia i rozprzestrzeniania się COVID-19. CHRL zrewanżował się za ten krok, zakazując w maju importu mięsa pochodzącego od czterech głównych dostawców z Australii. Chiny nałożyły także cło w wysokości 80% na australijski jęczmień. Australia może dotkliwie odczuć decyzję władz Chin, które są odbiorcą australijskich towarów. Czas pokaże, jak dalej potoczą się wzajemne relacje obu państw w sferze gospodarczej.[1] Dane za: Department of Health, Coronavirus COVID-19 current situation and case numbers, 16.05.2020, https://www.health.gov.au/news/health-alerts/novel-coronavirus-2019-ncov-health-alert/coronavirus-covid-19-current-situation-and-case-numbers (dostęp: 17.05.2020).[2] Tekst ustawy: Biosecurity Act 2015, https://www.legislation.gov.au/Details/C2019C00097 (dostęp: 17.05.2020).dr hab. Karina Paulina MarczukKatedra Dyplomacji i Instytucji MiędzynarodowychWydział Nauk Politycznych i Studiów MiędzynarodowychUniwersytet WarszawskiE-mail: [email protected] ID: 0000-0003-1870-7728

Nota

Rosja: referendum konstytucyjne podczas epidemii koronawirusa SARS-CoV-2

13.07.2020

Zapowiedziane przez prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina 15 stycznia 2020 r., podczas dorocznego orędzia przed Zgromadzeniem Federalnym (połączone izby parlamentu), wprowadzenie zmian w Konstytucji Federacji Rosyjskiej zostało „wstrzymane” przez wybuch pandemii choroby COVID-19 na świecie. 25 marca 2020 r. prezydent Władimir Putin, podczas kolejnego orędzia, ogłosił, że – z powodu rozprzestrzeniania się w kraju koronawirusa SARS-CoV-2 – referendum konstytucyjne, planowane pierwotnie na 22 kwietnia 2020 r., zostaje przesunięte na inny termin (wtedy jeszcze nieokreślony). Przywódca rosyjski powiedział wówczas m.in., że priorytetem dla władz rosyjskich jest ludzkie zdrowie i życie, dlatego decyzja o nowym terminie głosowania zostanie podjęta w oparciu o rekomendacje lekarzy i specjalistów z zakresu wirusologii.Koncepcję zmian konstytucyjnych należy wiązać z brakiem możliwości, na mocy obowiązującej ustawy zasadniczej, ubiegania się przez prezydenta Władimira Putina o kolejną kadencję w 2024 r. Nie może zatem dziwić poparcie przez rosyjskiego przywódcę projektu zgłoszonego (w marcu 2020 r.) przez deputowaną Dumy Państwowej Walentinę Tierieszkową (w przeszłości radziecką astronautkę), który zakłada zniesienie limitu dwóch kadencji, czyli swoiste „wyzerowanie” liczby kadencji prezydenta Federacji Rosyjskiej. Wejście w życie ww. zmian oznaczałoby w praktyce, że dotychczasowy prezydent mógłby rządzić krajem do 2036 r. (pod warunkiem zwycięstw w wyborach w 2024 r. i 2030 r.). Gwoli ścisłości sam zainteresowany, zgodnie z medialnymi doniesieniami, nie zdecydował jeszcze o swoim ewentualnym starcie w kolejnych wyborach prezydenckich. Niemniej jednak, przed wyznaczeniem nowego terminu referendum, 23 maja 2020 r. prezydent Władimir Putin podpisał dodatkowo nowelizację przepisów wyborczych. Wprowadzone zmiany umożliwiają m.in. zorganizowanie głosowania przez internet – decyzję w tej sprawie podejmuje Centralna Komisja Wyborcza. Natomiast nową datę ogólnopaństwowego głosowania, nad poprawkami do Konstytucji Federacji Rosyjskiej, prezydent Władimir Putin ogłosił 1 czerwca 2020 r. Referendum zaplanowane zostało na 1 lipca 2020 r., ale będzie można głosować wcześniej, tj. od 25 czerwca 2020 r. Rozwiązanie niniejsze zostało zaproponowane (a zatwierdzone przez Władimira Putina) przez Przewodniczącą Centralnej Komisji Wyborczej Ełłę Pamfiłową. Oficjalnym uzasadnieniem jest to, aby obywatele, w okresie epidemii, mieli większą swobodę w wyborze dnia na oddanie głosu.KomentarzPotencjalne „przedłużenie” prezydentury Władimira Putina na kolejne lata nie jest niczym nadzwyczajnym w historii Rosji. Świadczą o tym trzy główne doświadczenia państwowości rosyjskiej. Po pierwsze, funkcjonowanie systemu opriczniny, czyli polityki prowadzonej przez pierwszego cara Rosji Iwana IV Groźnego, a której celem było przede wszystkim umocnienie władzy carskiej i stłumienie jakiejkolwiek opozycji – za pomocą terroru i zastraszenia ludności. Po drugie, jest to tradycja samodzierżawia (samodierżawije), czyli samowładztwa, które odnosiło się do prerogatyw cara. Wola władcy rosyjskiego nie była w przeszłości niczym ograniczona i stanowiła jedyne źródło prawa. Obowiązująca w przeszłości doktryna uniemożliwiała zatem kontrolę władzy monarchy, a tym samym jakikolwiek udział przedstawicieli społeczeństwa w procesie zarządzania Imperium Rosyjskim. Po trzecie, wskazać należy na rządy komunistyczne po zakończeniu I wojny światowej, które na wiele lat zmieniły oblicze Rosji, w tym ugruntowały rosyjskie doświadczenie rządów silnej jednostki.Sprawowanie władzy przez Władimira Putina w kolejnych latach wpisuje się w tradycję imperialną państwa rosyjskiego, która stanowi do dnia dzisiejszego najistotniejszy element geopolitycznej identyfikacji Rosji oraz jednocześnie utożsamia dawne podporządkowanie jednostki władzy centralnej. Nie może zatem dziwić, że przywódcy rosyjskiemu zależy na tym, aby frekwencja w referendum była wysoka. Stanowiłoby to swoistą legitymizację jego przedłużonej prezydentury. Czy tak będzie w rzeczywistości? Zgodnie z wynikami sondaży przeprowadzanych przez Centrum Lewady, w miesiącach poprzedzających referendum, w marcu 54% respondentów deklarowało chęć głosowania (40% popierało wówczas zmiany, a 34% odrzucało je), w kwietniu było to już 65% uczestników badania (47% chciało głosować za, a 31% przeciw), a w majowym sondażu 66% przepytywanych osób oznajmiło, że będzie uczestniczyło w referendum (44% uznało, że akceptuje nowelizację konstytucji, a 32% stwierdziło, iż odrzuca propozycje Kremla). Nie można zatem wskazać jednoznacznie, aby pomysł Kremla cieszył się powszechnym poparciem.W Rosji brakuje realnej siły politycznej, która – kontestując proponowane zmiany – mogłaby odegrać istotną rolę w „kampanii referendalnej”. Wynika to z dwóch zasadniczych czynników. Po pierwsze, z kontroli aparatu administracyjnego, w tym służb mundurowych, przez prezydenta Władimira Putina. Po drugie, z wieloletnich rządów środowiska politycznego rosyjskiego przywódcy, które zdominowało scenę polityczną – dopuszczając do debaty publicznej przede wszystkim tzw. opozycję koncesjonowaną. Należy jednak odnotować, że zarówno przed rozpoczęciem referendum konstytucyjnego, jak w trakcie jego trwania opozycjoniści i społecznicy z różnych środowisk protestowali przeciwko założeniom nowej konstytucji (1 lipca 2020 r.). W całym kraju rosyjska policja zatrzymała (oficjalnie) kilkadziesiąt osób wyrażających sprzeciw wobec działań Władimira Putina. Za największy przejaw oporu należy uznać moskiewski marsz pamięci Borysa Niemcowa (29 lutego 2020 r.), gdzie protestowano m.in. przeciwko zmianie konstytucji.Ewentualna nowelizacja ustawy zasadniczej stanowi obecnie kluczowy projekt polityki wewnętrznej Władimira Putina. Proponowane zmiany spotykają się jednak z umiarkowanym zainteresowaniem ze strony partnerów zagranicznych. Pytany 25 czerwca 2020 r. przez dziennikarzy o stanowisko Komisji Europejskiej jej rzecznik skonstatował, że Unia Europejska uważnie śledzi doniesienia na temat przygotowania do ogólnonarodowego głosowania w sprawie zmian w rosyjskiej konstytucji, ale uznaje cały proces za wewnętrzną sprawę Rosji – z wyjątkiem jednej zmiany, która miałaby zapewnić prymat ustawy zasadniczej nad prawem międzynarodowym i decyzjami sądów międzynarodowych.Dłuższe rządy Władimira Putina oznaczałyby podtrzymanie dotychczasowych działań Rosji w polityce zagranicznej. Na obszarze postradzieckim wykorzystywano by zatem dalej do własnych celów uśpione konflikty (np. w Górskim Karabachu i Donbasie). Natomiast wobec Unii Europejskiej dalej byłaby stosowana polityka opierająca się na selektywnej współpracy (np. w obszarze energetycznym) z jednoczesnym stosowaniem wzajemnych sankcji. Z kolei stosunki Rosji z USA uzależnione będą od werdyktu amerykańskich wyborców, którzy w zbliżających się wyborach prezydenckich mogą zdecydowaćo reelekcji D. J. Trumpa lub wybrać kandydata demokratów.

`